środa, 21 października 2015

Len mój ulubiony

Kiedy ktoś pyta mnie, czym się aktualnie zajmuję?
odpowiadam.... "szyję dekoracje i różne takie do domu"
a kiedy zagłębiamy się bardziej w ten temat zawsze pada słowo "len", nawet nie musimy się jakoś szczególnie zagłębiać bo owo słowo pada już najczęściej w kolejnym zdaniu. Rzeczywiście bardzo wiele moich prac jest wykonanych właśnie z lnu. No cóż tak już mam, że uwielbiam tkaniny lniane i pochodne lnu, surówki lniane, również bawełnę o grubym lnianym splocie - jest taki elegancki, naturalny, ma w sobie tyle wdzięku i klasy. Uwielbiam!
Ostatnia moja praca - to lniany aniołek typu Tilda (jeszcze ciepły...) - to drugi w takim stylu, ponieważ pierwszy zaraz po jego prezentacji został zamówiony i pojechał (a raczej poleciał) jako prezent do USA:)
Dzisiaj prezentuję Aniołka uszytego ze 100% lnu, sukienka len biały, jego smukłą szyję otula biała chusta bo już trochę chłodno....



prócz lnianego aniołka, powstają na bieżąco również lniane serduszka, ptaszki i kotki (mam do nich słabość:))









A w kolejnym poście chciałabym pokazać Wam jak w mojej pracowni powstają owe "dzieła".
Już teraz zapraszam :))

czwartek, 15 października 2015

Kobieta sentymentalną jest...

13 października i nie ma w pracowni Łucznika.... takim oto rymem zaczynam ten post, ale rymować tu nie zamierzam będę się troszeczkę wzruszać i chwalić :)
Pamiętacie jak pisałam o moim wymarzonym, kupionym ponad dwa lata temu za urodzinowe Łuczniku? Powstało na nim koślawe, zielone z lodówki i wiele, wiele prac, wiele igieł straciło życie aaa i ja wiele nerw straciłam gdy mi nie wychodziło to co akurat miało wyjść... Mój Łucznik był naprawdę super na początek przygody z szyciem, był na tyle wytrzymały aby znosić moje pomysły i starał się im sprostać, przede wszystkim nie zniechęcił mnie a wręcz przeciwnie spowodował, że ciągle chce więcej... niestety mój Łucznik już więcej nie może mi dać. Ja niestety a może stety jestem osobą ambitną i stawiam przed sobą coraz to większe wymagania (hmmm zaleciało patosem), zatem potrzebny był mi sprzęt, na którym moje wymagania byłyby możliwe do spełnienia. Mój kochany małżonek - znawca rzeczy dobrych wynalazł oto Maszynę Husqvarna Viking Opal 690Q i powiem tak.... jak nigdy nie rozumiałam dlaczego faceci tak się podniecają po przejażdżce mercedesem posiadając poczciwego, starego forda tak teraz już rozumiem :)) Teraz i ja przesiadłam się na "mercedesa" i wiecie teraz dopiero to mam frajdę z szycia - o jakieś 80% więcej frajdy niż dotychczas!
Dziś znowu nie było obiadu - nie wyłaże z pracowni, no chyba że po kawę...

czwartek, 8 października 2015

Wariatka i jej szmatka czyli moje z szyciem zmagania

No i nadejszła wiekopomna ... kiedy dojrzałam do prowadzenia swojego Bloga.
Odkąd pamiętam zawsze miałam ciągoty do maszyny do szycia, nigdy nic nie uszyłam rzecz jasna, ale intrygowało mnie projektowanie i szycie sobie wymarzonych ciuchów. Jako dziecko wiedziałam, że kiedyś będę to robić, w końcu moja rodzona matka uszyła niejedną spódniczkę, niejedne spodnie a na pewno ze 100 par skróciła bo jej córcia zawsze była raczej konusem a nawet popełniła kilka żakietów. Musiałam przecież te zdolności odziedziczyć po niej, ale przez dłuuugie lata nie robiłam nic w tym temacie. Dopiero kiedy pojawiły się na świecie moje dzieci a konkretnie to drugie, coś mi kazało kupić sobie wreszcie maszynę i szyć, to coś co siedziało od dziecka w zakątkach mojego "ja". Ach ten los... jest taki fajny, że akurat miałam urodziny i uzbierałam parę stówek zatem spełniłam swoje dziecięce pragnienie posiadania Łucznika. I się zaczęło...
Zakupiłam rzecz jasna kilka książek by mieć jakąś fachową literaturę w dziedzinie krawiectwa, usiadłam do maszyny, zaczęłam tworzyć.... ba i stworzyłam - takie tam serduszko w zieloną kratkę, powiesiłam je sobie w kuchni na uchwycie od otwierania lodówki co by się komponowało z szafkami bo też zielone. Swoją drogą - serce okropieństwo koślawe, krzywe, wypchane watą higieniczną, zacerowane jak dziadka skarpety... ale byłam taka szczęśliwa i nim zachwycona, co lepsze moi goście też zwracali na nie uwagę i oceniali pozytywnie. Serca już nie ma :( zostało zutylizowane gdy stwierdziłam, że szyję już tak profesjonalnie i takie fajowe rzeczy, że to marne, płaskie serducho psuje mi markę;) nie wiem czemu nie zrobiłam mu zdjęcia (bo robię wszystkiemu co uszyję, sadzając na parapecie rzecz jasna - stąd nazwa marki i Bloga) więc pozostało tylko w mojej pamięci, ale ono pociągnęło za sobą kolejne moje wyczyny...
Teraz mogę się już pochwalić swoim dorobkiem. Nie szyję ubrań, jednak to mnie nie ciągnie aż tak bardzo, jak te szmaciane ozdoby, poduchy, aniołki, serca, gwiazdki etc., przeszyłam już z pewnością kilkaset kilometrów tkanin, nici, sznurów jutowych - uwielbiam naturalne i pastelowe barwy, proste wzory, naturalne tkaniny, len, bawełnę. Zresztą co będę gadać - pisać znaczy - będę Wam pokazywać moje prace i czekać na Wasze komentarze.
PS. Mam zdjęcie kota - on powstał chwilkę po koślawcu z lodówki ale dumna z niego jestem do dziś :)
kotek


Ta zaś książka inspirowała mnie od początku, dlatego też na wesele do brata sukienki sobie nie uszyję, ale anioła w prezencie na 100% !!!
tilda